» Czytelnia » Szorty » Szczęściarz

Szczęściarz

Szczęściarz
Hermann Brutter na wpół siedział, a na wpół leżał na rozklekotanej pryczy, wpatrując się we mnie swymi kaprawymi oczyma. Gdyby potrafił zabić spojrzeniem, mój trup zapewne już zaczynałby się rozkładać, na szczęście dla mnie, sztuka ta była mu obca. Nie znaczyło to jednak, że w sprawach związanych z pozbawianiem życia był amatorem, co to, to nie. Brutter wieszał, podrzynał gardła, wypruwał flaki, wbijał na pale, a nade wszystko palił żywcem i był w tym cholernie dobry. Oczywiście niezbędna była mu do tego hałastra pachołków, która właśnie zbliżała się do tej nędznej chałupy oraz wolne ręce, które dość mocno skrępowałem mu na plecach. Rzeźnik z Pfunzig, Brutter Wieprz lub jak kto woli licencjonowany łowca czarownic Hermann Brutter.

- Rozwiąż mnie świnio, a obiecuję ci szybką śmierć – świeżo złamane siekacze nie ułatwiały nam rozmowy, Brutter nieco seplenił – słyszysz?
- Świnio? – skrzywiłem się – i kto to mówi? Wybacz, ale nie skorzystam z twojej oferty, ba, będę dla ciebie hojniejszy, jeśli przestaniesz seplenić i chrząkać, to daruję cię życiem. Oczywiście najpierw rozprawię się z twoją pożałowania godną czeladzią.
- Nie wiesz o czym mówisz zawszony guślarzu – wychrypiał łowca czarownic – to doświadczeni najemnicy, takich jak ty, to oni...
- Nie Brutter, to ty nie wiesz co bredzisz – odparłem – nie jestem wiejskim samoukiem, chłopkiem roztropkiem, który nie bardzo wie jak ręce złożyć. Jestem Piromantą, Magistrem Kolegium Płomienia, nie uprzedzali cię, głupcze? Myślisz, że obezwładniłem cię przypadkiem, że miałem szczęście?
- Jesteś renegatem Hloss – wycedził mrużąc jeszcze bardziej kaprawe oczka – dla mnie jesteś guślarzem, gnidą i parchem, który z pomocą bogów jeszcze dziś będzie gryzł ziemię.
- Bogów? – zapytałem drwiąco – a co ty wiesz o bogach, głupcze? My śmiertelnicy nic dla nich nie znaczymy, oni się nami bawią. I wiesz co ci powiem? W nocy, kiedy ty śpisz, ja widzę ich wiecznie młode, roześmiane twarze i słyszę ich głosy, gdy rzucają kośćmi o nasze przeznaczenie.
- Bluźnisz! – krzyknął Brutter, a po chwili dodał posapując ciężko – choć nie, ty po prostu popadłeś w obłęd, Mroczne Potęgi wzięły cię we władanie i nie ma już dla ciebie ratunku. Powiedziałbym nawet, że ci współczuję, ale po co kłamać?
- Dobrze, zobaczmy zatem, czy jestem szaleńcem, parchem i czym tam jeszcze chcesz. Zobaczmy czy twoi bogowie pomogą twoim pachołkom – powiedziawszy to, wyszedłem z izby, a pora była na to już odpowiednia.

Weszli do wsi od strony potoku. Psy, szubrawcy, rakarze. Sługusy Bruttera zbliżały się powoli, niepewnie, jednak na mój widok żaden nie zwolnił. Nie czekałem, nie było na co. Spojrzałem w niebo, pośród szarych, burzowych chmur dostrzegłem czerwone pasma Aqshy i wyrwałem je formułą zaklęcia. Napastnicy ruszyli biegiem. Bryłka siarki rozprysła się w mych palcach, czerwony wir oplótł me ramiona i z dłoni wystrzeliły trzy ogniste kule.

Dwie pierwsze dosięgły szarżującego dryblasa, powalając go na miejscu, trzecia trafiła młodego szczupłego rudzielca z łukiem, ogień spalił cięciwę, osmalił jego włosy, a chłopak rzucił się z krzykiem do ucieczki. W jednej z chałup rozpłakał się dzieciak. Rzeźnicy Bruttera zatrzymali się na chwilę, a potem przyspieszyli dodając sobie odwagi wrzaskiem. Ale ta jedna mała chwila wystarczyła, aby ponownie spleść zaklęcie. Zawsze wystarcza.

Mały sztylecik z nulneńskiej po trzykroć hartowanej stali błysnął w mej dłoni, słowa doskonale znanej inkantacji popłynęły z ust, a wiatr Aqshy... W mgnieniu oka ogarnął mnie całego, wdzierał się przez nozdrza i usta. Kule ognia jedna za drugą strzelały z mych dłoni, ale każdym calem ciała czułem, że coś jest nie tak. Krew, która gwałtownie napłynęła do mej głowy, znalazła ujście nosem, ustami i oczyma. Zapadłem w ciemność.

***

- Jaką znowu ciemność do jasnej cholery? – Dominik nie krył zdenerwowania.
- Daj spokój, stary, wyrzuciłeś trzy siódemki, Poważna Manifestacja Chaosu to nie przelewki – Krzysiek poklepał go pojednawczo po ramieniu.
- Widzę, co wypadło na kościach, ale Piekarz mógłby wylosować efekt z tabelki, a nie pieprzona ciemność, której w tabeli nawet nie ma – machnął z rezygnacją ręką.

Zza kolorowej, tekturowej zasłonki dobiegł dźwięk kości toczących się po blacie stołu, a potem niewyraźny, mrukliwy głos:

- Mówisz masz, pięćdziesiąt pięć, taaa – jeszcze jedna kość podskoczyła wesoło na stole – o będzie dorzut...
- Jaki cholera dorzut? – Dominik zmarszczył brwi. – Niby do czego?
- Do utraty żywotności oczywiście – odrzekł głos zza zasłonki, a chwilę później kość raz jeszcze zatańczyła – ile Ty tam masz... Ha, jak mówię, że ciemność, to ciemność – tym razem w barwie głosu dało się słyszeć namiastkę tryumfu – żeby nie było potem, że niesprawiedliwie. Hloss Piromanta właśnie stracił przytomność.
- Raczej Hloss Pechowiec – wtrącił Krzysiek – trzecia sesja z rzędu to samo.
- No i? – Dominik wziął kości ze stołu i zaczął je nerwowo obracać w dłoni – Co dalej? Chyba nie umrze od utraty przytomności?
- He, he, pewnie, że nie – uśmiechnięta, rumiana twarz wychyliła się znad zasłonki Mistrza Gry – ale sam rozumiesz, łowcy czarownic i to wkurzeni, a on tam biedaczysko leży samotnie. Szykuje się nie za duży, acz zacny stosik. Chyba, że... Masz jeszcze jeden...
- Niech Ci będzie – zrezygnowany Dominik odłożył kości – biorę cholerny Punkt...

***

Przeznaczenia nie oszukasz, jak mawiał dziadunio Helmholz, a co ci pisane, to cię nie minie. Drugi raz w ciągu niespełna roku stałem na stosie i tym razem wyglądało to jeszcze gorzej. Trzech ludzi Bruttera leżało nieprzytomnych, może nawet nieżywych, czwarty był srodze poturbowany, ale piąty uwijał się jak w ukropie dokładając kolejne gałęzie do stosu.

Rzeźnik z Pfunzig przyglądał się wszystkiemu wyraźnie zadowolony z takiego obrotu sprawy. Łypnął swym świńskim oczkiem i widząc, że powoli dochodzę do siebie, zbliżył się kilka kroków:

- Mówiłem ci guślarzu, jak będzie – wyseplenił – błagaj o litość, a kto wie, może skrócę twe męki, choć perspektywa sprawdzenia na ile Magistrowie, psia ich mać, Płomienia są odporni na ogień jest nader kusząca. Oczywiście na wszelki wypadek mam tutaj gotową do strzału kuszę, choć między nami mówiąc, nie sądzę, że będzie potrzebna. No jak Hloss? Będziesz błagał?
- Spieprzaj dziadu – burknąłem sam zdziwiony swoimi słowami.

Dlaczego? Dlaczego w takich sytuacjach zawsze zachowuję się jak ostatni idiota? Co też mnie kusi? Dlaczego nie próbowałem go nabrać, opowiedzieć jakiejś taniej bajeczki, grać na czas? Spieprzaj dziadu – co to niby miało znaczyć? No cóż, zbyt długo nad tym rozmyślał nie będę. Wieprz Brutter z pochodnią w dłoni przemawiał do zgromadzonej naprędce tłuszczy, która jeszcze pół godziny temu robiła ze strachu w gacie, a teraz szczerzyła resztki swego uzębienia. Pewnie cieszą się, że dziś padło na kogoś innego, ale nic straconego, do następnego razu hołoto.

Pierwszej strzały nawet nie zauważyłem, usłyszałem tylko przeciągły jęk sługusa Bruttera. Spomiędzy jego zaciśniętych na brzuchu dłoni sterczała opierzona końcówka pocisku. Druga strzała przeleciała ledwie dwa cale od twarzy łowcy czarownic, Brutter zareagował bardzo przytomnie, oddał strzał z kuszy (na szczęście nie we mnie), rzucił pochodnię (niestety na stos), odwrócił się i biegiem ruszył do stajni. Coś tam jeszcze seplenił pod nosem o jakichś porachunkach i spotkaniach, ale miałem już inne zmartwienie. Dym dość szybko zasłonił mi pole widzenia i zaczynał gryźć w gardle. Drewno było wilgotne.

Ktoś podbiegł i przytomnie odkopnął kilka płonących gałęzi, po chwili ktoś inny chlusnął cebrem wody. Było ich trzech, rudy dryblas, nieduży krępy kudłacz i najwyżej piętnastoletni młodzik.

- Ktoś ty? – zapytał rudzielec.
- Nazywam się Hans Hloss, ale ludzie tutaj wołają na mnie Hloss Piromanta – odrzekłem – a wy kto?
- Strażnicy dróg - rzucił dryblas, a jego kompani buchnęli śmiechem. – Idziesz z nami?
- A mam wybór?
- Jasne, możesz zostać – odparł kudłaty – jak się ściemni, pewnie ktoś poratuje cię pochodnią.

Kiwnąłem głową, uśmiechając się niepewnie. Najmłodszy z nich przeciął me więzy i znowu byłem wolny. Co ma wisieć nie utonie? Może, a może do trzech razy sztuka? Ruszyliśmy niespiesznie w stronę karczmy, wystraszeni wieśniacy schodzili nam z drogi. Czułem, że zaraz lunie deszcz, łuska na prawej łopatce okrutnie mnie swędziała.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Widoom.Com
   
Ocena:
0
Sympatyczny szort no i... nieodzowny element Mrocznych Potęg. :)

Szczególnie przyjemna "wstawka" z gry,
pozdrawiam!
06-04-2008 23:21
karp
   
Ocena:
0
nieodzowny element Mrocznych Potęg. :)
wiesz jak jest, ludzie nie chca komentować, a tak to przynajmniej na Pantokratora mogę liczyć ;)
06-04-2008 23:24
Charleene
   
Ocena:
0
Bardzo bardzo przyjemne ;]
07-04-2008 00:29
Pantokrator
   
Ocena:
0
Szczerze rozbawiła mnie wizja "mrocznych potęg" o młodych, roześmianych twarzach, rzucających 3k10 na manifestację chaosu.

I znowu heretyk się uratował. Czy ja nie wspominałem czegoś o przewidywalności takich zdarzeń?
Gdyby spłonął na stosie, parę osób wskutek szoku mogłoby stracić przytomność... więc może to i lepiej że zwiał.

A czytało się całkiem miło. W końcu nikt nie powiedział, że zawsze trzeba pisać na poważnie i nie traktować typowego dla rpg "połączenia światów" z przymrużeniem oka ;)
07-04-2008 10:49
Jeremiah Covenant
   
Ocena:
0
Całkiem niezłe - przede wszystkim, za niecodzienną wstawkę z "rzeczywistości".
07-04-2008 13:46

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.