» Czytelnia » Opowiadania » Leniwa rozkosz część 2

Leniwa rozkosz część 2

Leniwa rozkosz część 2
Altdorf, 20 Ernterzeit 2515 KI
W dniu wyjazdu sam był już przekonany o tym, że poradzi sobie ze wszystkim i spędzą z Sigrid cudowny czas w stolicy. Jej radość z wyboru sukni, trzydniowe pakowanie i nieustanne wychwalanie podróży zwyciężyły go ostatecznie. Zresztą mijał już przeszło miesiąc odkąd opuścił Altdorf a on czuł się z dnia na dzień coraz lepiej. Nie drżały mu dłonie, nie budził się w nocy wyrwany z koszmaru. Cokolwiek dręczyło go w przeszłości, teraz odeszło na dobre. Może właśnie za sprawą tej cudownej, obdarzającej go ciepłem i szczęściem istoty, jaką bogowie dali mu za siostrę.

Altdorf zrobił na niej ogromne wrażenie. Przez pierwszy tydzień Teodor nawet nie miał czasu myśleć o przeszłości, bo Sigrid co dzień chciała zwiedzać jakieś nowe miejsce. Radował się tym szczęściem wraz z nią, bo pamiętał dobrze, jak bardzo sam był oszołomiony i zachwycony stolicą, gdy przyjechał tu przed laty. Młodym ludziom nie przeszkadza przecież ani ścisk na ulicach, ani zgiełk, czy smród nieustannie unoszący się nad miastem. Nawet niezbyt reprezentacyjne doki i portowe nabrzeże Reiku stawały się miejscami godnymi odwiedzin, gdy już się zdążyło obejść wszystkie świątynie, miejskie sukiennice i stragany zachwycające bogactwem oferowanych towarów. Oprowadził ją po kompleksie Uniwersytetu Altdorfskiego, znanej w całym Imperium uczelni, na której studiował. Samo zwiedzanie okolic Pałacu Imperialnego zajęło im cały dzień, ale Sigrid była uradowana. Kurczowo trzymając się bezpiecznego, braterskiego ramienia, szczebiotała zachwycona.

- Patrz, Teo! Nie myślałam, że można wybudować pałac okazalszy od posiadłości księcia von Bildhofena w Carroburgu! Choć bryły budynków są do siebie nawet ciut podobne, równie smukłe i rozświetlone wieloma oknami. Zupełne przeciwieństwo posępnej siedziby Księcia-Elektora Middenlandu. Wiesz, o który mi chodzi? Ten drugi pałac na szczycie miasta…
- Tak, tak, tak… Jak mógłbym zapomnieć Carroburg? Ale to naprawdę zabawne, że każdą fortyfikację o charakterze ciut bardziej obronnym uparcie nazywasz posępną. Takie już czasy, siostrzyczko, że posępność ta jest nam bardzo przydatna.
- Oj, wiem, wiem… - Pospiesznie przytaknęła, by jak najszybciej wrócić do zachwytów nad podziwianym kompleksem. - Och, Teo, gdybym mieszkała w Altdorfie, dałabym wszystko za dom z widokiem właśnie na te zadbane ogrody! Zobacz, jak tu spokojnie. Gdyby nie zgiełk i hałas, jaki dociera od innych ulic, trudno było by zgadnąć, że to nadal to samo miasto.
- Chyba lekko przesadzasz. Nawet jakby mi słuch odjęło, chroń Shallyo, wierzyłbym nosowi. A ten nadal twierdzi, że jesteśmy w Altdorfie.

Kolejnego dnia wrócili w tę okolicę. Kończyli właśnie podziwiać Pałac Sprawiedliwości, choć jak słusznie zauważyła Sigrid, Aldorfczycy lubią przesadzać z nazwami. Teodor wyjaśnił jej, czemu mieszkańcy tak szacowną nazwą określają zbiór prostych budynków, za których jedyny ciekawy element mogą uchodzić jedynie reliefy z symbolami Vereny. Uprzedzał, że nie ma tu nic specjalnego, lecz uparła się by zobaczyć miejsce, w którym kiedyś będzie pracował jej brat. Honor całego prawniczego majestatu został na szczęście uratowany przez wysokie mury cytadeli gmachu Sądu Imperialnego, od której Sigrid dość długo nie mogła oderwać oczu. Uznała też jednoznacznie, że dobrze, iż owy gmach wybudowali tak spory, bo przynajmniej odwraca wzrok od topornej, szarej i smutnej Altdorfskiej Strażnicy. Ale nawet ją obejrzała dokładnie. Młodą damę fascynowało wszystko, nawet najmniej czarujące kazamaty i Teodor doszedł do wniosku, że byłaby zachwycona nawet zwiedzając Dziedziniec Wdów podczas egzekucji. Takie były jednak uroki młodzieńczego zachwytu stolicą i przyjmował je z ciepłym uśmiechem.

Nagle, jak to często bywa w Altdorfie, na ulicy pojawił się niewiadomo skąd spory tłum ludzi. Gwarna tłuszcza, wnioskując po pstrokatych strojach złożona z pierwszorocznych żaków, zajęła prawie całą główną aleję. Nim zdążył się spostrzec, na moment stracił Sigrid z oczu. Od razu próbował się cofnąć tych parę kroków, do miejsca gdzie mogła zostać. Nie mógł jednak ruszyć się nawet odrobinę, bo kolorowa grupka otoczyła go ściśle. Dopiero teraz rozpoznał niektóre twarze i zbladł.

- Chyba nie uciekasz przed nami? – szeptały pierwsze usta.
- Chyba nas nie chcesz zdradzić? – grzmiał przy uchu cienki falset.
- Wiesz, jaka jest kara za zdradę? – syczał inny głos.
- Tęskniłam… – wyrzekły w końcu wąskie, karminowe usta tuż przed jego twarzą.

I choć z całych sił próbował odwrócić wzrok, w końcu spojrzał w zieloną toń oczu kobiety przed sobą. Czuł odurzająco przyjemną woń jej perfum, wymieszaną z jeszcze bardziej mącącym zmysły zapachem ciała, które tak uwielbiał brać w ramiona. Korzystając z osłony, jaką dawała im roześmiana gawiedź, kobieta przysunęła się mocno do niego, tak, że czuł jak z każdym szybkim oddechem faluje jej pierś. W ostatniej chwili powstrzymał dłonie, które już wędrowały by objąć jej kibić. Wzdrygnął się lekko, gdy miękkie wargi dotknęły jego ust, lecz już sekundę później zachłannie pieścił językiem jej język, ciesząc usta rozkosznym smakiem tak utęsknionej goryczy. Przytrzymał ją, gdy próbowała się odsunąć.

- Wiem, że chcesz więcej – wyszeptała, przygryzając delikatnie płatek jego ucha. – A ty wiesz, co musisz zrobić.

Był tak oszołomiony, że nie zauważył nawet kiedy tłum zniknął. Zamknął i ponownie otworzył oczy, przetarł dłonią twarz, jakby próbował się obudzić. Splunął na ziemię, lecz dręczący smak pozostał. Pospiesznie rozejrzał się i uspokoił dopiero, gdy dostrzegł Sigrid. Zamarudziła gdzieś pod strażnicą, z obrzydzeniem, ale i zupełnie niezdrową ciekawością, obserwując poranny rozładunek transportu więźniów.

- To straszne, Teo. Skąd oni biorą aż tylu przestępców? Importują ich tu, jak averlandzkie bydło? – Podeszła do niego, a on natychmiast pochwycił jej rękę, jakby bał się ponownie stracić ją z oczu.
- Nie, kochana. Powiedzmy, że stolica specjalizuje się w ich produkcji.
- Nie brzmi to zbyt dobrze, wiesz? – odparła z uśmiechem. – A ten rozkrzyczany, kolorowy tłum? Nigdy nie widziałam tylu trefnisiów w jednym miejscu, nawet w Carroburgu…
- Oj, mój ty głuptasku… – Pociągnął ją za rękę i powoli zaczęli oddalać się od placu. – To byli żacy, głównie pierwszoroczni. Też tak kiedyś biegałem.
- Chudy pajac w zielono-czerwonych rajstopach z klekotką w ręku? To musiał być widok… – to mówiąc zadarła brodę lekko do góry i posłała mu najsłodszy ze swoich uśmiechów. - I oni wszyscy chcą być jurystami?
- Na szczęście nie. Ale wiesz, jest tu takie powiedzenie: trzymaj wrogów blisko siebie, a prawnika jeszcze bliżej. I dzięki temu ciekawych zajęć nigdy nie brakuje.
- To co teraz? Może odwiedzimy świątynię Vereny, skoro tak od sprawiedliwości zaczęliśmy dzień?
- Nie, Sigrid – odparł, próbując pospiesznie wymyślić atrakcję, która odwróciłaby jej uwagę od dalszej wędrówki po mieście. Nie miał ochoty na kolejne spotkanie z przeszłością i czuł, że lada moment gorycz w ustach dotrze do krwi i rozleniwi całe jego ciało. W końcu postanowił odwołać się do najsensowniejszego argumentu, jakim było cichutkie burczenie w ich brzuchach. – Chodźmy coś zjeść. W tej piekarni koło mojej kwatery pewnie właśnie wykładają na ladę chrupiące rogaliki i miodowe bułeczki, a w kuchni powinienem jeszcze mieć kwartę mleka.

Fortel udał się, a po posiłku przekonał siostrę, że musi nadrobić akademickie zaległości. Tak jak się spodziewał, poszła do swojego pokoiku, żeby nie przeszkadzać mu w nauce. Jednakże Teodor na niczym takim nie potrafił się teraz skupić. Myśli znów pomknęły do miejsc i wspomnień, od których starał się trzymać daleko przez tak długi czas. Na przemian popadał w rozkoszne odrętwienie i przebudzał się z trawiącym go od środka bólem, tak dobrze mu znaną oznaką tęsknoty za posmakiem goryczy. Gdy pod wieczór odzyskał w pełni kontrolę nad samym sobą, uderzył się otwarta dłonią po twarzy.

- Ty idioto! – Wysyczał do swojego oblicza w lustrze – Masz się od tego trzymać z daleka! Siebie i ją, durniu!

Nie było to jednak takie proste, jak mu się wydawało w rodzinnym domu. Z dnia na dzień tracił ochotę na proponowane przez Sigrid rozrywki. Irytował się bez powodu, nerwowym krokiem przemierzał komnatę, a dłonie praktycznie nie przestawały mu drzeć. Kilka razy nawet krzyknął na Sigrid, choć gdy to sobie później uświadamiał w pustce pokoju, płakał jak dziecko.

- Co się z tobą dzieje, Teo? – spytała czwartego dnia ich przymusowej niewoli. – Martwię się o ciebie. Źle wyglądasz, nocami nie sypiasz, nawet się nie ogoliłeś od wielu dni…
- Nic się nie martw, kochana, to tylko drobne przemęczenie. Jakbyś pomieszkała tu dłużej, to byś mnie zrozumiała. – Uśmiechnął się uspokajająco, trudno było jednak określić kogo próbuje przekonać, siebie czy ją.
- Drakwaldzkie gadanie! Nie mówisz mi całej prawdy. I to mnie martwi chyba bardziej, niż twój wygląd…
- Proszę, Sigrid, nie naciskaj – nerwowo potarmosił włosy, czyniąc swoją prezencję jeszcze odrobinkę mniej znośną. – Sam muszę się z tym uporać. Ale obiecuję, że zrobię to szybko. Daj mi kilka dni, proszę.
- Kocham cię, Teodorze – chwyciła go za drżące dłonie i ucałowała je. - I jeśli tylko mi pozwolisz, to pomogę ci we wszystkim.
- Wiem, najdroższa, wiem… Do balu będę jak nowy, przysięgam. A ty mi pomożesz, jeśli nie będziesz się martwić, tylko posiedzisz cichutko i skończysz szykować suknię na bal. Jak cię znam, to jeszcze ze trzy razy odprujesz koronkę przy gorsecie i doszyjesz nową, żeby się upewnić, że wybrałaś najlepszą.
- Dobrze, niech i tak będzie. Ale pamiętaj, że będę cię miała na oku – uśmiechnęła się lekko, ale on dobrze wiedział, że była to tylko słaba próba zamaskowania strachu.

Starał się jak mógł, bogowie mu świadkami. Szóstego dnia jednak ból był nie do zniesienia. Obudził się w nocy, a ciało płonęło mu od środka. Pospiesznie narzucił na grzbiet ubranie, zgarnął sakiewkę i wdział buty. Nim wyszedł z domu zajrzał jeszcze do sypialni Sigrid. Siostra oddychała miarowo, a na jej pięknym obliczu malował się cudowny spokój. Od śmierci matki zawsze lubił patrzeć na tę kruchą istotę, gdy spała. Czuł wtedy, że jest jej jedynym obrońcą. Takim rycerzem Gerwaldem, u boku baśniowej księżniczki Tirany. Dziś jednak jej widok go nie uspokoił. Sprawił jedynie, że poczuł do siebie jeszcze większą odrazę. Delikatnie zamknął drzwi i opuścił swoją kwaterę.

Błąkał się po nocnym Altdorfie zdawać by się mogło bez celu i cudem tylko unikając niebezpiecznych spotkań z ludźmi, którzy zawsze znajdą wspólny interes z sakiewką przechodnia. Przebył tak przez nikogo nie zaczepiony całą ulicę Tysiąca Oberż, co już samo w sobie było nie lada wyczynem. Kilka razy nogi same prowadziły go w stronę opuszczonego magazynu w dokach. Udawało mu się co prawda skręcić i w ostatniej chwili odbić na inną ulicę, a jednak i tak za każdym razem był coraz bliżej celu.

***

Altdorf, 3 Brauzeit 2515 KI
Poszukujących poznał niespełna rok temu, przez swojego najlepszego przyjaciela, Ulfa. To on wyciągnął go pewnej nocy z "Akademickiej" i zaprowadził pod "Wesoły szpunt". Speluna, jakich mało, pomyślał Teodor na samym początku. Ale został, bo przyjaciel nalegał. Tego to wieczora pierwszy raz zaznał intrygującego uczucia rozleniwienia, rozlewającego się po całym ciele i przynoszącego każdej jego części radosną ekstazę. Był tak oszołomiony, że nawet nie pamiętał, jak dotarli na kwaterę. Ulf, pytany o ten dziwny efekt, tłumaczył to specjalnym trunkiem serwowanym w karczmie. Specjalnym, spod lady, gdzie właściciel trzymał go obok garłacza na niespokojnych klientów. Tylko dla wybrańców poszukujących prawdziwej radości. I tak, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, Teodor do tego stopnia rozmiłował się we wspólnym biesiadowaniu z Ulfem i jego kamratami, których poznał jakiś czas później, że nie wyobrażał sobie, iż coś mogłoby zmienić jego wieczorne plany. Minęło kilka miesięcy i Ulf zaproponował mu coś jeszcze lepszego. Ten sam trunek, ale silniejszy, w postaci lepkiego, gorzkiego syropu. Zdaniem przyjaciela, było tylko kilka lepszych na świecie rzeczy od tego, ale, jak dodawał z uśmiechem, można ich było doświadczyć tylko po porządnej dawce. Dla Teodora było zaś oczywiste, że ciekawość i chęć spróbowania czegoś nowego nie pozwolą mu zignorować tej propozycji. Nie potrafił już nawet sobie przypomnieć, czy na pierwszą zabawę z Leniwą Rozkoszą został zaproszony przez Ulfa, czy sam się wprosił.

Siedzieli jak zwykle w "Wesołym szpuncie", ale Teodor zdążył już pokochać okolicę doków i karczmę niczym drugi dom. Tak, jak obiecywał Ulf, skondensowana dawka Leniwej Rozkoszy, choć na początku wypełniła usta specyficzną goryczą, zapewniła mu takie doznania, jakich nie zaznał nigdy wcześniej, nawet obcując z kobietą. Całe ciało ogarnęła najpierw niewyobrażalna swoboda, jakby do każdej kończyny miał przyczepioną niewidzialną linkę, unoszącą ją w powietrzu. Powietrze zresztą mieniło się feerią kolorowych barw, wirujących przed oczami w fantazyjnych kształtach. A potem przyszła fala gorąca, oblewająca całe ciało i wzbudzająca w nim tak potężne siły, taką chęć do dalszej zabawy, że czuł, iż cała noc należy tylko do niego. Jak przez mgłę pamiętał słowa Ulfa.

- Czy chcesz być Poszukującym? Szukać i znaleźć, doznać jeszcze większej radości? Takiej, której możesz zakosztować tylko dziś?

Musiał się zgodzić, skoro obudził się później na chłodnej, kamiennej posadzce w piwnicy portowego magazynu, nagi i wtulony w objęcia dwóch kobiet. Przez cały następny dzień powoli docierały do niego wspomnienia nocnych wydarzeń. I już na samą tę myśl drżał, a całe ciało przyjemnie mrowiło. Jednakże wzbudziły się też wątpliwości. Te drugie szybko rozwiał Ulf, tłumacząc, że Poszukujący to grupa złożona z samych dobrze urodzonych. Młodzież z bogatych domów kupieckich, szlachta, a wszyscy wywodzący się z altdorfskiej śmietanki towarzyskiej. I że to prawdziwy zaszczyt, że zechcieli go przyjąć.

Tak oto Teodor został Poszukującym. Szybko docenił wiele zalet, jakie wiązały się z tym przywilejem. Gdy na uczelni wpadł w kłopoty, grożące mu powtarzaniem roku, okazało się, że jedna ze znanych mu dziewcząt jest córką samego rektora. I finalnie, młody von Breitenbach ukończył rok z bardzo dobrym wynikiem. Do tego inny kolega szepnął kilka słów do odpowiednich uszu i zaproponowano mu termin w samym Pałacu Sprawiedliwości. Kreśliła się przed nim świetlana przyszłość, zapewniono mu nawet stałą posadę jurysty w dobrym Domu Prawników i cały Altdorf leżał mu u stóp. I żadnej rysy na tym pięknym obrazku nie dokładały coraz częstsze pobudki na kamiennej, chłodnej posadzce – bez względu na to, czy budził się w objęciach koleżanki, czy kolegi. Przecież wszyscy szukali tylko dobrej zabawy…

***


Dziś czuł, że wszystko to było czymś niewłaściwym. Tłumione przez ponad rok wątpliwości wróciły do niego, gdy odwiedził dom. I choć pojechał tam głownie na polecenie Poszukujących, żeby wykonać ich ostatnią prośbę nim dopuszczą go do wewnętrznego kręgu największych szczęściarzy stolicy, w którym poznałby najświetniejszych z możnych tego miasta, to teraz wiedział, że nie ma ochoty jej spełnić. Zadawał sobie coraz więcej pytań, a odpowiedzi, jakich na nie do tej pory udzielali mu koledzy, zaczęły wydawać mu się pozbawione sensu lub otulone kłamstwem. I tak na dobrą sprawę, wcale już nie był przekonany, że chce wejść to tego wewnętrznego kręgu.

Jednakże całe ciało trawił straszliwy głód, a Teodor z minuty na minutę coraz bardziej pożądał tego gorzkiego smaku w ustach. Ostatkiem siły woli kolejny raz zawrócił z dobrze znanej drogi, wstąpił do najbliższej karczmy i upił się na umór. Nie był nawet zdziwiony, gdy w południe obudził się w zupełnie innym miejscu, opleciony nagim, kobiecym udem. Pozbierał swoje rzeczy, przemył twarz i z lekką obawą opuścił pokój. Odrobinę mu ulżyło, gdy rozpoznał korytarze "Brykającego kucyka", zamtuza, w którym zdarzało mu się już spędzić noc. Uznał to za swój osobisty, maleńki sukces. W końcu nie była to już chłodna posadzka. Co prawda nie była to też Leniwa Rozkosz, ale najwidoczniej dało się ją jakoś zastąpić, a finalnie, wyeliminować.

***

Sigrid mówiła długo i dużo na temat tego, co sądzi o jego nocnym zniknięciu. Czuł jednak, że nie mówi wszystkiego i wiedział, że właśnie ta przemilczana część zabolałaby go najbardziej. Przepraszał ją równie długo, zgodziwszy się na wszystkie jej dzisiejsze plany. Zawód próbował zrekompensować zakupami w najlepszych sukiennicach, lecz dobrze wiedział, iż dla Sigrid nie będzie to wystarczające. Swoje niezadowolenie okazywała mu przez wszystkie następne dni, aż do balu, a on znosił je z pokorą, na jaką stać tylko prawdziwych grzeszników.

Gdy nadszedł wyczekiwany dzień, była jednak znów wesoła i pełna ciepła. Musiał by być ślepcem, żeby nie dostrzec jak ważna była dla jego siostry pierwsza tego rodzaju uroczystość. Na dodatek, w przeciwieństwie do wszystkich swoich koleżanek, mogła bawić się w Altdorfie na dorocznym balu Młodych Gryfów, na którym gościła tylko młodzież z najlepszych domów. Gdy ujrzał siostrę w doskonale dobranej i idealnie wręcz skrojonej do jej figury sukni, pożałował, że zrezygnowano z tradycji wybierania Damy i Kawalera Gryfa, bo nie wątpił, iż Sigrid zdobyłaby błękitną wstęgę i laur zwycięstwa. Niestety, nieprzyjemna sytuacja, do której doszło w ubiegłym roku i coraz poważniejsze pogłoski na temat podejrzanej wiarygodności sędziów sprawiły, iż nawet sigmaryccy kapłani grzmieli z ambon, przypominając, że pośród możnych wszyscy są równi. I jasnym było dla zainteresowanych, że jest to szczera prawda, o ile tytuł nie świadczy inaczej. Bez względu na prawdziwy obraz rzeczywistości, zrezygnowano z wieloletniej tradycji i udawano, że wszystkim z tym dobrze. I choć Teodor wychował się w pobliżu Carroburga, bliskiego ideom powiewu przyszłości i otwartego na zmiany, jego wrodzona middenlandzka natura sprawiała, że bliższy był zdaniu, iż należy raczej bronić tego, co uświęcone tradycją, niż zmieniać to pod wpływem najlżejszych sił.

Tak, jak zakładał, siostra była wręcz oszołomiona balem. Ale nie zabrakło jej śmiałości, a karnecik szybko wypełnił się rezerwacjami tańców. Choć, jak na brata przystało, Teodor dyskretnie sprawdzał wpisywane tam nazwiska kawalerów. On również bawił się wybornie, a godziny mijały niczym minuty. Pierwszy taniec z Sigrid oczywiście zostawił sobie, bo w jego oczach żaden inny młodzieniec nie był godzien tego zaszczytu. Siostra zaś znosiła tę opiekuńczość z delikatnym uśmiechem.

Lekko po północy czar prysł. Teodor odstawił na stół kieliszek wina i próbował opanować zawroty głowy. Dosłownie chwilę zajęło mu rozpoznanie na podniebieniu delikatnego, ledwie wyczuwalnego gorzkiego posmaku. Tak szybko, jak jeszcze mógł, poderwał się od stołu i nie bacząc na zdenerwowanie kawalera i oburzenie własnej siostry, przerwał jej taniec. Chwycił Sigrid za rękę i nie oglądając się na nikogo, pociągnął w stronę wyjścia z sali. Ignorował jej opór i wszelkie pytania, skupiając się jedynie na tym, by iść dalej. Byli już na wysokości głównego holu, gdy delikatny blask lampionów począł mu się rozmazywać przed oczyma i zlewać w jedną, jaśniejącą smugę światła. Na schodach musiał się już przytrzymywać poręczy, żeby dać radę zejść na dół. Wystraszona jego zachowaniem Sigrid posłusznie dotrzymywała mu kroku.

- Teo? Co się dzieje? Błagam, powiedz coś braciszku – zaklinała biegnąc i próbując jednocześnie podtrzymać rąbek sukni ręką wolną od żelaznego uścisku dłoni brata.
- Musisz natychmiast opuścić Altdorf! – nawet odrobinę nie zwolnił tempa, choć czuł, jak pierwsza fala rozleniwiającego gorąca zalewa jego ciało. – Pojedziesz prosto do Czterech Pór Roku, najmiesz dyliżans i natychmiast ruszysz do domu.
- Co się dzieje?!
- Nie czas na pytania! – wrzasnął, roztrącając kilku podchmielonych paniczów, wesoło dyskutujących przy wyjściu z budynku. Zignorował ich oburzone krzyki i obrzucił dziedziniec pospiesznym spojrzeniem. Wynajęty na dziś powóz czekał na swoim miejscu.

Gwałtownie otworzył drzwiczki i praktycznie wepchnął Sigrid do środka, nakazał woźnicy ruszać, po czym sam wskoczył do powozu. Uspokoił się odrobinę dopiero gdy usłyszał terkot kół. Opadł na siedzenie, próbując zwolnić oddech. Głowa osunęła mu się na pierś, choć dalej walczył z ogarniającą go sennością.

- Teo! Do wszystkich demonów! Żądam wyjaśnień! – krzyczała Sigrid.
- Pewni ludzie… - wyszeptał, całkowicie skupiony na kolejnej próbie odzyskania władzy nad własnym ciałem. Skronie rozsadzała pulsująca krew, a serce, które ledwo zdążyło się uspokoić, znów poczęło bić jak oszalałe. – To od nich dostałem zaproszenie na ten bal… Miałem cię sprowadzić… Oni… Oni nie mają dobrych zamiarów. Musisz uciekać…
- Musimy uciekać, jak już – zakomenderowała tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Cokolwiek się dzieje, jesteś w takim samym niebezpieczeństwie. Słyszysz mnie? Teo?

Dopadła do niego, chwyciła za brodę i podniosła mu głowę do góry. Zadrżała widząc jego puste spojrzenie. Nie reagował na żadne słowa, ani szarpanie. Łapał oddech, niczym ryba wyrzucona na brzeg, a całym ciałem wstrząsały dziwne drgawki. Nie wiedząc co począć, Sigrid sięgnęła po ostateczne rozwiązanie, stosowane od setek lat przez wszystkie znane jej niańki wobec rozhisteryzowanych dzieci. Przeprosiwszy w duchu, wymierzyła mu solidny policzek. Na moment jego oczy znów nabrały blasku. Gdyby przyjrzała im się uważniej, dostrzegłaby jednak w nim coś niepokojącego. Ona jednak przysunęła się tylko do brata, szarpiąc za poły jego kaftana.

Siły wróciły mu równie szybko, jak wcześniej go opuściły. Świat tańczył w płomieniach setek barw, nieznośnie drażniąc oczy. Jedyne, co docierało do niego wyraźnie, to zapach jej przerażenia zmieszany ze słodkimi, różanymi perfumami. Pragnął go. Wyciągnął ręce, łapiąc silnie upragnioną zdobycz. Sigrid krzyknęła, gdy naparł na nią całym ciałem, próbując obalić na aksamitne siedzisko powozu. Szarpała się i płakała, lecz brat głuchy był na jej protesty. Całując zachłannie odsłoniętą szyję, walczył z opornymi fałdami sukni. Wyprowadzony na oślep, desperacki cios trafił go w nos, a krew zalała śnieżnobiałą koronkę gorsetu. Jednak Teodor nie ustąpił. Dalej tłukła na oślep, parę razy trafiając i znacząc paznokciami krwawy ślad na jego policzku, ale on nie zważał zupełnie na ból. W końcu Sigrid nie miała już sił na dalsze drapanie i wierzganie. Opadła bezwładnie na siedzenie, płacząc tak głośno, że gdyby nie turkot kół rozpędzonego powozu słyszałby ją cały Altdorf. Gdy jego rozbiegany, pożądliwy wzrok spoczął na falującej ze strachu piersi siostry, dostrzegł plamę własnej krwi, rozlaną na bieli materiału sukni. Ten jeden moment wystarczył, aby w głowie Teodora znów mógł zapanować on sam, a nie przywołany narkotykiem demon. Odskoczył od Sigrid jak oparzony, uciekając w kąt powozu. Schował twarz w dłoniach i rozpłakał się jak dziecko.

- To nie ja… Przysięgam! – krzyczał przez łzy. – Wybacz mi! To nie ja…

Ona zaś bez słowa poczęła doprowadzać swój wygląd do porządku, układać równo fałdy sukni i naderwane koronki. Płakała. A gdy odważyła się spojrzeć w stronę brata, dostrzegł w jej oczach jedynie smutek i lęk.

- Sigrid, błagam, wybacz mi! Przysięgam, to nie byłem ja. Ale coś, co tkwi we mnie. Nienawidzę tego tak, jak teraz ty mnie… O Sigmarze, cóżem ja uczynił…

***


Powóz zwolnił. Teodor walczył przez moment z odruchem przytulenia siostry. Przecież zawsze to on bronił jej przed wszystkim, czego się bała. Chował w swoich ramionach przed całym złem świata. Dziś jednak sam stał się jej największym zagrożeniem. A z tym już nie potrafił sobie poradzić. Jeszcze kilka dni temu myślał, że uda mu się odciąć od wszystkich grzechów, jakich dokonał w stolicy. Dziś nie miał na to już nadziei.

- Zaraz najmę ci dyliżans prosto na Carroburga – wypowiedział spokojnym tonem, który zaskoczył nawet jego. - Za kilka dni będziesz w domu. Bezpieczna.
- A ty… – przerwała milczenie.
- Obiecuję ci, że nie wrócę tam – wpadł jej w zdanie. - Dopóki ojciec nie znajdzie ci męża i nie opuścisz domu – chłód głosu nie był jedyną oznaką tego, co przeżywał. Pobladłe lico odcinało się wyraźnie od czarnego tła zamszowego obicia powozu. Drżał, lecz nie były to dreszcze do jakich przywykł po zażywaniu Leniwej Rozkoszy.
- A ty kim jesteś? – dokończyła swoje niepewne pytanie.
- Teraz? – uśmiechnął się słabo, jakby smakując w ustach nieznaną dotąd gorycz, inną od tej wywoływanej narkotykiem. Prawdziwą. – Teraz jestem twoim bratem. Lecz nie pytaj o to, kim byłem tych kilka chwil temu. Bo nawet ja nie wiem. Demonem? Przeklętym?

Patrzyła na niego i niemal sama czuła ból, jaki go trawi. Byli sobie najbliżsi tak wiele lat, że nie potrafiła dalej podsycać w sobie wściekłości. I choć rozum przestrzegał, serce wzięło nad nim górę. Taka jest już moc silnego uczucia, że przezwycięża nawet najgorsze obawy czy lęki. A Sigrid kochała Teodora. Prawdziwą, silną, dziecięcą miłością. I dziś pierwszy raz uświadomiła sobie, że on także potrzebuje opieki.

- Ci ludzie, o których mówiłeś? Kim oni są? – spytała, kupując tym sobie czas na pełne uspokojenie nerwów.
- Możni. Szlachta. Bogacze. W Altdorfie mogą wszystko, a ich wpływy zapewnie obejmują cały Reikland. Kto wie, czy nie sięgają też innych prowincji. Gdybyś spytała mnie o to miesiąc temu, odrzekłbym, że to ludzie, którzy potrafią czerpać z życia pełnymi garściami i sięgają po to, co im należne. Taki silny krąg przyjaciół. Teraz… Cóż, może Inkwizycja Sigmarycka znalazła by na to odpowiedź…
- O Bogowie! W coś ty się wplątał, Teodorze?
- Ja… Sam już nie wiem…

Powóz zwolnił jeszcze bardziej, a koła zachrzęściły na piachu. Tknięty jakimś dziwnym przeczuciem Teodor wsłuchał się uważniej. Bardzo szybko rozpoznał znajome mu odgłosy. Serce zamarło mu na moment, a dłoń odruchowo powędrowała do rękojeści rapiera. Drugą wyszarpał sakwę, wyjął z niej pistolet, który wetknął za pas, a resztę rzucił siostrze na kolana.

- Schowaj to – wyszeptał pospiesznie. Sigrid rozszerzyła oczy ze zdziwienia. – Kocham Cię, pamiętaj, co by się nie działo – dodał. – Cztery Pory Roku, są przy wschodniej bramie.

Powóz zatrzymał się nagle, a jego drzwi otworzono gwałtownie. Teodor był już na to przygotowany. Wyszczerzył zęby w najsłodszym uśmiechu, na jaki potrafił się teraz zdobyć.

- Myślałeś, że oddam ją wam, nie skosztowawszy wcześniej, Ulf? – zarechotał, odsuwając znajomego od drzwi i wysiadając.

Ulf nie dowierzał deklaracji kompana i zajrzał w głąb powozu. Wystarczyło mu jedno przelotne spojrzenie na stan przyodziewku dziewczyny, zapuchnięte od płaczu oczy i roztrzęsione ręce. Uśmiechnął się do niej obleśnie, oblizując wargi.

- Ty szelmo! Wiedziałem, że dosypanie ci do wina odrobinki sprawdzonego specyfiku jest dobrym pomysłem – zagrzmiał uradowany. – Choć przyznam, że była chwila, w której myślałem, że stchórzysz! Kazałeś woźnicy jechać pod Cztery Pory Roku… Dobrze, że podstawiliśmy swojego człowieka.
- Musiałem ją jakoś podejść – wytłumaczył Teodor. – Nie chciałem tak od razu dzielić się tym, co sam sobie wypielęgnowałem.

Niedbała poza, jaką przyjął, ostatecznie uspokoiła Ulfa. A Teodor zyskał czas, by ocenić sytuację. Tak jak się domyślał, byli w dokach. W oddali błyszczały światła Tysiąca Oberż. Ulf nie pofatygował się sam. Nie kojarzył twarzy jego dwóch towarzyszy, ale czuł, że bliżej im do zabijaków niż salonowych piesków. Było mu to bardzo nie na rękę, wiedział, że Leniwa Rozkosz ciągle krąży w jego krwi, osłabiając ciało.

- Pazerny pies z ciebie, ale co tam! – zagrzmiał coraz bardziej podekscytowany Ulf. Na jego pucołowatej, pokrytej kilkoma krostami twarzy wystąpił pot. Ręce drżały nieznacznie. Dla Teodora był to wyraźny znak, że kompan tęsknił już za narkotykiem. – Kurwa, teraz nie wiem, czy to był taki mądry pomysł. Rada chciała, żebyś ją przywiózł prosto z balu…
- Rada, rada… Ja tam ich nawet na oczy nie widziałem. Przywożę im zgodnie z życzeniem piękny kwiat, a to, że już nie dziewiczy? – wzruszył obojętnie ramionami – Chyba żaden problem?
- Niby tak… Ale mieliśmy wykonywać polecenia co do słowa.
- Czyżbyś lękał się drobnego dreszczyku emocji, druhu? – Teodor położył mu przyjacielsko rękę na plecach. – Nie w taką noc, jak dziś!
- Czas już na nas – wtrącił się jeden milczących dotąd kompanów Ulfa, wysoki rudzielec o ostrej szczęce. – Nie wypada kazać Radzie czekać. - Ruchem głowy wskazał pozostałemu powóz. – Zabierz dziewkę.
- Racja, nie wypada – syknął Teodor, mocno pchając Ulfa do przodu tak, że korpulentny chłopak poleciał na ziemię. Von Breitenbach przygniótł go do niej silnym kopnięciem, jednocześnie dobywając pistoletu i strzelając z pięciu stóp wprost w twarz rudzielca.

Drugi zbir odwrócił się błyskawicznie z już wyciągniętym mieczem. Teodor zrobił raz jeszcze użytek z pistoletu, uderzając jego rękojeścią w głowę usiłującego się podnieść Ulfa, który padł na wpół przytomny na bruk. Odrzucił broń i sięgnął po rapier, w ostatniej chwili unikając ciosu szarżującego przeciwnika. Zabijaka był mniej zwinny, ale znacznie cięższy i silniejszy. Teodor na przemian parował i unikał niezdarnych, potwornie silnych ataków, wyczekując na właściwy moment. Po kolejnym niezbyt udanym pchnięciu przeciwnika, wyprowadził po fincie cios wprost w jego dłoń, w której trzymał miecz. Drab zawył z bólu i wypuścił broń.

Gdy szlachcic myślał, że już po wszystkim, przyszło mu zapłacić za brak uwagi. Powietrze przeciął trzask bicza, który spadł wprost na jego twarz, rozcinając skórę na czole, powiece i prawym policzku, aż do podbródka. Woźnica nawet nie zsiadał z kozła. Teo poczuł eksplozję bólu. Ogarnął go strach, że stracił oko. Otrząsnął się i odskoczył tak, aby przeciwnik oddzielał go od powozu i nowego rywala. Ale zrobił to ułamek sekundy za późno, stojący przed nim zbir dobył noża, skrytego dotąd w rękawie. Krótkie ostrze świsnęło Teodorowi koło ucha. Odskoczył do tyłu, starając się trzymać rywala na odległość rapiera i wydostać poza zasięg bicza.

Sigrid wyskoczyła jak oparzona z powozu, krzycząc ile sił w płucach. Woźnica zawahał się przez moment, jakby obawiał się uszkodzić biczem daninę dla swojej Rady, a zbir nacierający na von Breitenbacha z nożem w ręku odwrócił się zdezorientowany. Ostatni raz w życiu. Szlachcic przeszył go rapierem na wylot i nawet nie zadawał sobie trudu, aby wydobyć ostrze z jego ciała. Chwycił siostrę w ramiona i razem zrobili jeszcze kilka kroków, oddalając się od powozu, byle dalej od zwijającego się i strzelającego w powietrzu bicza.

Teodor czuł, jak z każdą minutą jego ciało dopada druga fala przeklętego rozleniwienia, odbierając mu resztki sił. Woźnica zaś wywijał biczem, a wolną ręką szukał broni, której, na szczęście dla szlachcica, chyba nie było na koźle.

- Ile ci zapłacili? – wycedził przez zęby von Breitenbach, odpluwając zebraną w ustach krew. Czuł, jak pulsujący w żyłach żar rozsadza mu skronie. – W powozie została sakwa, a w niej niemało złota. Lepiej weź ją i spieprzaj stąd, zanim zdążę przeładować pistolet.

Woźnica starał się przypomnieć sobie, czy trzymany uprzednio przez szlachcica woreczek był wystarczająco pękaty. Kolejne dwa spojrzenia skierował w stronę zakrwawionych ciał swoich byłych kompanów. Trzecie odnalazło tłustawego pracodawcę, niezdarnie gramolącego się z błota. Ostatnie zaś omiotło wyprostowaną i naprężoną, jakby gotową do skoku, sylwetkę szlachcica. Napotkało lodowate spojrzenie jego oczu, w których oprócz czystej wściekłości błyskało jeszcze dzikie szaleństwo. I wtedy podjął decyzję. Chwycił za lejce i nie oglądając się za siebie, poderwał konie do galopu tak gwałtownie, że aż szarpnęło powozem.

- Słuszny wybór! – krzyknął Teodor, odwrócił się i spojrzał na Sigrid. - Nic ci nie jest? – chwycił ją za ręce i obrócił kilka razy, jakby próbował w ten sposób ocenić czy nie jest ranna.
- Jestem cała – wydusiła z siebie drżącym głosem. – Ale ty, na Sigmara! Ty krwawisz!
- Nic mi nie jest – uśmiechnął się słabo. Za słabo, by ją uspokoić. - Poczekaj tu chwilkę, dobrze?

Nie czekając na odpowiedź, zostawił ją i ruszył za Ulfem, który zdołał się podnieść a teraz próbował jak najszybciej opuścić to miejsce. Von Breitenbach dogonił go bez problemu i jednym ciosem pięści ponownie obalił na ziemię. Przyklęknął na nim, przysuwając swoją twarz przed wystraszone, pryszczate oblicze byłego kompana.

- Nie tak to sobie wyobrażałeś, gnoju? – wysyczał.
- Dorwą cię! – piszczał Ulf. – Gdziekolwiek się nie schowasz!
- Możliwe… - kolejny cios trafił w oblaną tłuszczem szczękę. – Nazwiska, skurwielu! Nazwiska całej rady!
- Zwariowałeś! – dyszał z przerażenia żak.
- A i owszem! Jakiś czas temu – wyszczerzył się w uśmiechu szlachcic, a Ulf nabrał pełnego przekonania, że jest to rzeczywiście prawda. – Nazwiska, psie! Kup sobie życie!
- Nie wiem… Nie znam wszystkich… - oczy chłopaka rozszerzyły się z przerażenia, gdy dostrzegł, jak Teodor niespiesznym ruchem wydobył sztylet zza cholewy wysokiego buta. I o mało nie wyszły z orbit, gdy jego zimne ostrze dotknęło jego grdyki. – Merenbach, Rutger von Merenbach, kuzyn Lektora. Osterwalsen, syn najwyższego sędziego. Greta von Koniegsten, siostrzenica cesarskiego podskarbiego – wyrecytował na jednym oddechu. – Więcej nie wiem! Nie zabijaj!
- Czy chcesz być Poszukującym? – Teodor nachylił się jeszcze bliżej - Szukać i znaleźć, doznać jeszcze większej radości?
- Błagam…
- Radości takiej, której możesz zakosztować tylko dziś? – kontynuował szlachcic.

Oszalały ze strachu Ulf nie wiedział co odpowiedzieć na słowa, które tak dobrze znał. Pamiętał, jak niespełna rok temu sam je wypowiadał, kusząc Teodora prawdziwym smakiem Altdorfu. Jego nalana twarz, opuchnięta od ciosów, pobladła. Na czoło wystąpił zimny pot, a mocz oblał spodnie.

- Tak też sądziłem… – wycedził Teodor i oparł ostrze na jego gardle, gotów skończyć żywot nędznego zdrajcy.

Wrzask Ulfa dotarł do von Breitenbacha ze sporym opóźnieniem i zniekształcony, jakby usta, z których się dobywał, przysłaniała gruba warstwa aksamitu. Ręce mu drżały, jak przez mgłę widział własną dłoń zaciskającą kurczowo sztylet. Nie mógł nią ruszyć. Czuł, jak jego ciało dopada druga fala przeklętego rozleniwienia, odbierając mu resztki sił. Gorzki smak znów zawitał w ustach. Poczuł szarpniecie, gdy Ulf niezdarnie gramolił się spod niego. Była to praktycznie ostatnia rzecz, jaką przyszło mu spamiętać nim osunął się bezwładnie na ziemię.

Ostatkiem sił walczył o zachowanie przytomności, ale wiedział, że tylko raz po raz udaje mu się mrugnąć powiekami. Chciał krzyknąć, ostrzec Sigrid, ale świat wirował już cały, zalewany pulsującymi, krwistoczerwonymi barwami. Tuż obok, słaniając się na nogach, wstawał Ulf. W dłoni trzymał ten sam pistolet, którym chwilę wcześniej oberwał od Teodora. Sigrid przytomnie rzuciła się do ucieczki, wołając o pomoc.

- Szybciej panienko, szybciej – krzyknął za nią Ulf. – Uciekaj ile sił i zostaw braciszka w moich rekach, już ja wiem co z nim zrobić! - dziewczyna stanęła jak wryta. - Tak, panienko, możesz wybierać: uciekaj i pozostaw go na mojej łasce, a raczej niełasce – dyszał, wodząc niezdarnie lufą pistoletu od leżącego Teodora do zastygłej z przerażenia Sigrid. - Albo wróć tutaj, a obiecuję, że nawet go nie tknę…
- Nawet go nie tkniesz… - powtórzyła jak echo. Rozsądek podpowiadał jej, żeby uciekać, ale serce dyktowało coś zupełnie innego.
- Dokładnie tak. Zostawię go tu, spokojnie. My pójdziemy grzecznie w swoją stronę, a on, jak mu bogowie pozwolą, w swoją… - Ulfowi udało się z trudem utrzymać równowagę. Czuł, że może jeszcze obrócić całą tę sytuację na swoją korzyść. – To jak? – spytał, mierząc z bliska w głowę nieprzytomnego Teodora.

Sigrid nie szlochała, ani nie krzyczała. Łzy zastygły na jej pobladłym obliczu. Odwróciła się i zerknęła na brata leżącego w kałuży krwi. Zdrętwiałe wargi szeptały bezgłośnie pełną nadziei modlitwę, proszącą o łaskę Shallyi. Dziewczyna wolnym krokiem ruszyła w stronę swojego przeznaczenia.
***


Altdorf, 8 Pflugzeit 2521 KI
Była równie piękna jak wtedy, gdy widział ją po raz ostatni. Delikatna, blada cera, wąskie, równo zarysowane usta, jasne włosy, smukła kobieca kibić. Spojrzenie błękitnych oczu otoczonych gęstą woalką rzęs było pełne smutku. Na próżno szukał w nich choć cienia pretensji. Przełknął ślinę, jakby to mogło pomóc usunąć rodzącą się w gardle gulę, która zaczynała go powoli dławić. I choć jego serce krwawiło, to nie potrafił oderwać od niej wzroku. Zmiany były jednak nieodwracalne. Wszak wiadomo, że za obcowanie z Chaosem kara jest nieunikniona. Von Breitenbach odesłał precz pachołków i pozostał z nią sam na sam w przeklętym miejscu, zwanym przez Poszukujących świątynią. Sam na sam z kobietą, którą kochał jak żadna inną, którą obiecał się opiekować i którą zawiódł. Sam na sam z siostrą, a jednocześnie kapłanką kultu, uosabiającego wszystko co najgorsze.

Miał jej tyle do powiedzenia, a teraz słowa uwięzły mu w gardle. Przez te wszystkie lata myślał, że już nigdy się nie spotkają. Modlił się i spowiadał tylko jej, każdej nocy przed snem. Za każdym razem błagając o wybaczenie i jednocześnie łudząc się, że zaznała spokoju w Ogrodach Morra. Tak byłoby łatwiej. Nie było dnia, którym nie dowodziłby swojego oddania kościołowi Sigmara. Z kamiennym sercem, nieczuły na prośby o litość wypełniał solennie wszystkie śluby, jakie złożył wstępując na drogę Inkwizycji. Przełożeni szybko docenili jego swoisty dar - determinację i umiejętności, które szkolił bez ustanku, a chłód jego spojrzenia przypisywali niebywałemu profesjonalizmowi. Nie było dnia, w którym by się zawahał, ani dnia, w którym wątpiłby w słuszność swych czynów. Nie było też nocy, podczas której nie nękałyby go koszmary i nie myślałby o niej. O swojej małej, kochanej Sigrid. Przez te wszystkie lata, za każdym razem gdy doglądał płonącego stosu, jakaś część jego samego płonęła wraz ze skazańcem. To był jego sposób na odkupienie win, prośba o wybaczenie kierowana zawsze tylko do tej jedynej.

Dziś wszystko miało się zmienić, choć nigdy nie przewidywał takiego zwieńczenia swoich poszukiwań. Kobieta zrobiła krok w jego stronę, lekko i ufnie, jak dawniej, gdy chciała go objąć.

- Czekałam na ciebie - uśmiechała się, jakby tych dzielących ich sześciu lat nigdy nie było.

Odruchowo sięgnął po pistolet, a ona wciąż uśmiechnięta, rozłożyła ramiona gotowa przyjąć od niego ostatnią pieszczotę. Zadrżała delikatnie i przymknęła powieki. I wówczas nie wytrzymał, złamał się, pękł. Płakał głośno i długo, a ona patrzyła na niego ze smutkiem.

Gdyby nie sława, jaką zyskał i wręcz psi strach, jaki wzbudzał w swoich podwładnych, któryś z pachołków wróciłby pewnie do piwnicy. Jednak żaden nie zdobył się na taką odwagę. Odsunęli się tylko od drzwi, by nic nie słyszeć i ufni w umiejętności łowcy, czekali aż rozprawi się z kultystką. Nie mogli przypuszczać, że inkwizytor właśnie kuli się na posadzce, wtulony w jej ciepłe ramiona i płacze niczym dziecko.

- Co z nami będzie, Teo? – zapytała, gładząc jego oszpecony policzek. Palce wodziły po bliźnie. Wydarzenia sprzed lat wróciły tak świeże i mocne, że niemal znów czuła na sobie jego krew. Jej usta wykrzywiły się w grymasie bólu, odsłaniając nienaturalnie ostre zęby i rozdwojony na końcu język. – Nie zostawisz mnie już braciszku, prawda? – Pierwsza łza spłynęła po jej policzku.
- Nie bój się, nie zostawię. Nie tym razem… przecież wiesz – odrzekł, odciągając kurek.
- Obiecujesz, Teo? Na wszystkie skarby świata i kucyka? – łkała, patrząc jak brat wyciąga drugi pistolet. Położyła na nim dłoń, smukłymi palcami obejmując ażurowe rusznikarskie zdobienia.
- Na wszystkie skarby świata i kucyka, Sigrid. – uśmiechnął się lekko. Objął ją czule, zachłannie jak przed laty. Odgarnął kosmyk jej włosów i ucałował delikatnie czoło, znacząc je swoimi łzami. – Nie bój się, będzie dobrze, kochana… - Odciągnął drugi kurek i przystawił broń. - Jestem przy tobie… Już zawsze będę…

W błękitnych oczach nie widział już smutku ni strachu. Odbijało się w nich jego spokojne spojrzenie, jakby ponownie potrafił patrzeć na świat z radością. Uśmiechnął się blado, odwzajemniając jej uśmiech.

- Sigmarze, panie mój, Młotodzierżco… - zadeklamował drżącym głosem. Sigrid lekko skinęła głową.

Zacisnął palce na spustach.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


~Grabarz

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Gratulacje. Naprawde mi sie podobało.
10-03-2009 12:36
15939

Użytkownik niezarejestrowany
    Eleganckie
Ocena:
0
Bardzo przyda się podczas jednego z scenariuszy.

Dzięki Viriel :)
10-03-2009 20:02
Hagar
    Kawał solidnej roboty!
Ocena:
0
Gratulacje! Jak dla mnie najlepsze opowiadanie na wfrp.polter.pl!
10-03-2009 21:56
baltazar barnaba
    Cos dobrego
Ocena:
0
Jestem pod wielkim wrazeniem. Bardzo mi sie podoba.
11-03-2009 01:05
Viriel
   
Ocena:
0
Raz jeszcze, serdecznie dziekuję za komentarze. Pod częścią pierwszą podałam kilka przykładowych pomysłow na sesję, jakie można zbudować na podstawie opowiadania.

11-03-2009 03:53
E_elear
    Kolejny raz gratuluję Viriel.
Ocena:
0
Nie zawiodłem się czytając drugą część. A wręcz przeciwnie jestem pod wrażeniem. Z zainteresowaniem śledziłem jak poszczególne wątki, niczym elementy układanki przeobrażają się w spójną i sensowną całość. Szczególne uznanie należy się za końcówkę. Mocne zakończenie w stylu WH (za coś takiego uwielbiam ten system).
Opowiadanie samo w sobie nastraja do napisania odpowiedniej przygody.
Dzięki.
11-03-2009 10:52
~Nyariel

Użytkownik niezarejestrowany
    Leniwa rozkosz część 2
Ocena:
0
Prowadzisz opowiadanie w świetny sposób, sprawiając, że już od pierwszych ukazanych zdarzeń czytelnik odczuwa klimat i realia świata w jakim żyje Teodor.

Nie wiem czy zastanawiałaś się kiedykolwiek nad napisaniem całej książki, ale jeśli udałoby Ci się ją utrzymać w podobnej atmosferze, i tak dobrze oddać mroczny świat Warhammera, to z pewnością znalazła by się w mojej biblioteczce każda pozycja Twojego autorstwa.

Dziękuję za miłą lekturę.
11-03-2009 16:11
~elfiątko

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Gratulacje :) mimo iż w pierwszej części już wiedzieliśmy że łowca poszukuje swej siostry to 2 część wciąż jest zaskakująca więc czytałem ją z równym zaciekawieniem. Dobrze pisane i wyważone ... jedyny problem - dziś akurat miałem ochotę na Happy END :) hehehe
11-03-2009 21:43
Siriel
    @ elfiątko
Ocena:
0
Przecież jest happy end - dobro zwyciężyło, chaos został pokonany, żyli "krótko i szczęśliwie". :)

Dobry tekst, Vi. :)
11-03-2009 22:08
dzemeuksis
    UWAGA SPOILER!
Ocena:
0
UWAGA SPOILER!

Jakim cudem Ulf pozostawił Teodora żywego po tym, jak chwilę wcześniej wyjawił mu nazwiska trzech członków rady kultu i miał już Sigrid w ręku?!
14-03-2009 17:49
karp
    spoilera ciag dalszy
Ocena:
0
Ja widzę to tak: srodze poturbowany, pulchny żak, ma przyprowadzić dziewczynę, a nie Teodora. Trudno mu stwierdzić czy ją dogoni, nie jest też pewnien, czy w przypadku szmotaniny sobie poradzi, zwłaszcza jeśli we wsystko wpląta sie straż, albo ktoś trzeci. Próbuje więc dogadać się z Sigrid, tym bardziej, ze Teo nigdzie w tym stanie nie ucieknie, a koledzy niebawem wrócą dokończyć dzieła.

No i na dokładkę - to ze jest członkiem kultu Pana Rozkoszy, nie znaczy, ze jet wprawnym mordercą. Zabic kogoś i to znajomego, zapewne nigdy nie jest łatwo., tym bardziej nastolatkowi...
15-03-2009 10:36
Johny
   
Ocena:
0
Świetne opowiadanie, bardzo dobrze mi się czytało.
16-03-2009 15:33
Gerhard~
   
Ocena:
0
Świetne opowiadanie, brawo Viriel.

Natchnęło mnie do napisania własnego. Jakby coś to wiem gdzie się zgłaszać z gotowym materiałem :)
17-03-2009 00:27
Viriel
   
Ocena:
+1
Nie zostaje mi nic innego, jak zachęcić do pisania i nadsyłania własnych artów. Nie muszą to być koniecznie opowiadania, jeśli komuś nie odpowiada dłuższa forma. Namawiam do wykorzystywania własnych sesyjnych pomysłów czy przygód - tak najłatwiej stworzyć lokację, opis Bohatera Niezaleznego bądź magicznego przedmiotu, a nawet szorta.
17-03-2009 15:26
Pantokrator
    Gratulacje!
Ocena:
0
Pierwsza część była dobra. Bardzo.
Druga jest... genialna.

To najlepsze opowiadanie ze świata WFRP jakie czytałem. Nie najlepsze z Poltera, tylko najlepsze w ogóle. Jest chaos. Jest ta charakterystyczna "szarość". Brak zdecydowanego rozróżnienia między dobrem i złem. Klimat, o którym mógłbym napisać ze 4 komentarze. I jak na polterowe standardy - zaskakujący "happy end". Po raz pierwszy opowiadanie o takiej tematyce nie pozostawiło uczucia niedosytu. Tu wątek został zakończony w sposób wyjątkowy. Tu nie zatriumfował chaos czy Imperium, a ludzka natura, ludzkie emocje i uczucia.

Gratulacje, gratulacje, gratulacje. Myślałem, że zmarnuję wieczór a tymczasem lektura tego opowiadania sprawiła, że cały dzień uznaję za udany. Za to - dziękuję.
29-03-2009 00:11
Krishakh
   
Ocena:
0
Dołączę się do grona ręcecałujących i pokłonybijących. Smakowite i inspirujące. Oby dalej, oby więcej.
17-05-2009 14:23

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.