Trzej mężczyźni siedzący przy ławie nad sporych rozmiarów butelką zamilkło na chwilę. Najtęższy z nich, brzuchaty rudzielec, wskazał proszącemu wolne miejsce obok siebie, a gdy ów się dosiadł, nalał złocistego trunku do jego kubka. Wychudzone, pokryte kilkudniowym zarostem oblicze żeglarza natychmiast rozjaśnił uśmiech odsłaniający sine zęby.
- Wybawcy – westchnął nowy kompan i jednym haustem opróżnił naczynie – od razu lepiej – dodał. – Długo bawicie w Salkalten?
- Zawinęlim do portu wczorajszej nocy, a już jutro skoro świt kotwica idzie w górę – odrzekł rudzielec – my są od kapitana Schillera z "Gwiazdy Północy". To Niels – mówiąc to, wskazał na najmłodszego, jasnowłosego chudzielca – to Gerd – skinął głową na drugiego kompana, niskiego, ale krępego, o twarzy pokrytej gęstą, czarną brodą - a mi możesz mówić Schmidt. A ty na czym pływasz?
- Ból serce ściska, ale już czwarty rok w suchym doku siedzę – odrzekł. – Ostatnio pływałem pod kapitanem Torstenenem Veke na "Koniu Morskim", ale statek…
- Zatonął koło Lyonesse – Gerd wszedł mu w słowo. – Brat mego szwagra tam służył, ponoć jeno siedmiu ludzi przeżyło.
- Paskudnie - rzekł Schmidt – ale Manann daje, Manann odbiera, taki los, to chyba nie powód, by do końca życia usychać jak wyrzucona na brzeg meduza.
- Eh, żeby to było takie proste… Tęsknię do morza niczym młody majtek do bretońskiej murwy, ale nie dla mnie żeglowanie. Pierwszym statkiem, na jakim służyłem była kislevska pinka "Aurora", co po naszemu znaczy "Zorza" - zatopili ją Norsmeni ledwie kilka mil od Erengradu. Potem był "Wicher" kapitana Kislera - poszedł na dno nieopodal Salkalten. "Agnes" nie przetrwała sztormu koło Marienburga, a marienburgski galeon "Hans Petersen"…
- Zatopili bretońscy piraci – dokończył Schmidt.
- Zgadza się, mości panowie. Jam jest Jonasz Bauer, ale wszyscy zwą mnie Jonaszem Pechowcem, a żaden szanujący się kapitan nie weźmie mnie na deski swojego pokładu. Tedy choćby brakowało mi życia na morzu jak kislevskiemu bosmanowi klina o poranku, to nic z tego nie będzie. A skoro już o gorzałce, to może dolalibyście jeszcze jeden mały kubeczek.
Schmidt kiwnął głową i sięgnął po butelkę. Przy ławie zaległa cisza, ale w tawernie nikt nie zwrócił na to uwagi. Wieczorami w "Szkwale" było więcej marynarzy niż ryb na kutrze wracającym z porannego połowu. W końcu młody Niels, blady jak brzuch rekina, wyrzucił z siebie:
- Tyś jest Jonasz Przeklęty, biada nam!
- Głupiś chłopcze – skarcił go Schmidt – może i on przeklęty, ale na morzu, w porcie to co innego, prawda? – spojrzał pytająco na Jonasza.
- Prawda. Wszak każdego wieczora, a czasem i o poranku piję tutaj z różnymi marynarzami i snuję opowieści. Większość z tu obecnych zna mnie od kilku lat, a od kielicha ze mną nie stroni, tedy nie ma się czego obawiać.
- Ale, ale, Jonaszu, my tu gadu, gadu, a miała być opowieść – zagadnął Gerd – powiesz nam o "Koniu Morskim"? A może o tej kislevskiej pince?
- Ani o "Koniu Morskim", ani o "Aurorze", ani o żadnym innym znanym mi statku. Wybaczcie mi bracia, ale smutne to historie i bolesne, wielu żem tam kompanów stracił, tedy opowiem wam o pewnej małej mieścinie. Ale wcześniej, jeśli pozwolicie, chciałbym wznieść toast - za tych co na morzu!
Wypili zgodnie jednym haustem do dna. Gerd, krzywiąc się, podsunął Jonaszowi słój z kiszonymi ogórkami.
- Nie trza, wszak nie przyszedłem się do was najeść, jeno napić – uśmiechnął się.
- Racja – zarechotał Schmidt – a teraz czas na opowieść!
Jonasz zajrzał wymownie do pustego kubka, a gdy Schmidt nalał mu ponownie do pełna, wziął głęboki oddech i rozpoczął:
- Działo się to, gdy cesarz Magnus, Pobożnym zwany, był jeszcze żakiem w Nuln. Czasy były ciężkie, szlachta toczyła wojny o każdy skrawek Imperium, zielonoskórzy zeszli z gór, Chaos szczerbił skrwawione ziemie od północy, a biedni ludzie, jak to zwykle bywa, głodowali. W małym miasteczku, leżącym na zachodnim wybrzeżu Nordlandu, zwanym Ragenfurt…
- Pierwszy raz słyszę o takim mieście – przerwał mu Niels.
- A bo to moja wina, że świata nie znasz? – Jonasz wzruszył ramionami i szybkim ruchem wlał zawartość kubka do swoich ust.
- Nie przerywaj chłopcze – rzekł Gerd – a ty mów dalej.
- Ragenfurt nie miał się tak źle jak cała reszta Imperium, a zwłaszcza północ. Przez ćwierć wieku nie zaznał napaści Norsmenów, a jako że mieszkańcy żyli z morza, nie z roli, wojenna pożoga trawiąca lasy i pola nie dawała im się tak we znaki. Okoliczne wsie cierpiały głód po wyjątkowo słabych żniwach i nieraz zwracały się z prośbą o pomoc. Jednak burmistrz miasteczka Karl Geizkragen, który sam siebie nazywał zapobiegawczym, był człekiem wielce skąpym i o zimnym sercu. Nigdy nikogo nie wspomógł – ani żebraka z własnej kiesy, ani głodujących sąsiadów z miejskiego skarbca.
Nie on jeden jednak w Ragenfurcie był bezlitosny. Mieszkańcy tego portu ze spokojem patrzyli na umierających z głodu, oferując im suchy, ciemny chleb w cenie mięsiwa, a gdy nie było ich nań stać, wzruszali obojętnie ramionami, nic sobie nie robiąc z cudzej krzywdy.
Pewnego dnia, a było to wczesną wiosną, jeden z nielicznych dobrodusznych mieszkańców miasta, stary Eberhardt, znalazł nad morzem butelkę, a w niej list takiej oto treści:
Źle się dzieje w Ragenfurcie,
Ludzie mrą przy jego furcie.
Głodnych bogacz nie ratuje,
Bóg się nad nim nie zmiłuje.
Więc nadejdzie czasu trwoga,
I nie dla was litość Boga.
Ale stary bajarz, choć chętnie słuchano jego opowieści, uchodził za pijaka i nikt nie dawał wiary jego słowom. A skoro już o pijakach, w ustach mi zaschło i dalej ciężko mówić, bylibyście łaskawi… - Schmidt ponownie chwycił, niemal pustą już, butelkę i dolał Jonaszowi.
- Tak więc – bajarz wznowił opowieść – mieszkańcy Ragenfurtu zignorowali słowa Eberhardta, które miały być dla nich ostrzeżeniem. Pojawiły się jednak kolejne listy, a w nich kolejne ostrzeżenia. Znajdowali je marynarze, kapłani i ci z mieszczan, w których sercach gościła sprawiedliwość i dobro. Niektórzy mieszkańcy, oczywiście ci litościwi, zaczęli miewać nocami okropne koszmary, które sprawiały, iż bali się zasypiać. Na ulicach miasta pojawili się kaznodzieje przestrzegający bogaczy, ci jednak nadal niewiele sobie z tego robili.
Codziennie morze wyrzucało na brzeg kolejne butelki z wiadomościami. Doszło do tego, iż pewnego dnia była nimi usiana cała plaża…
- Kto wysyłał te listy? – zapytał Niels.
- Hę? – wybity z opowieści Jonasz zwrócił się w jego stronę i dodał. – Czy ktoś może mi dolać?
- Gorzałka się skończyła – rzekł Schmidt.
- To kupcie drugą butelkę, przecie nie będziemy o suchym pysku siedzieć, noc jeszcze młoda.
- Dla jednych młoda, dla innych nie – odpowiedział Gerd – o świcie wypływamy, a jak Stary Schiller poczuje od nas gorzałkę na wachcie, to źle z nami będzie. Tedy nam już starczy.
- Jak to tak, o suchym pysku mam mówić? – obruszył się Jonasz.
- Obiecałeś nam opowieść w zamian za kubek rumu – powiedział Schmidt ,odwracając pustą butelkę do góry dnem – tymczasem wypiłeś niemal całą gorzałkę, więc dokończ opowieść z łaski swojej.
- Skąd były te wiadomości? – powtórzył pytanie Niels.
- Znikąd – odburknął Jonasz. – To koniec opowieści.
- Jak to znikąd? Musiały skądś być, przecie tyle ich było. Jak to koniec, a co było dalej? –Niels nie dawał za wygraną.
- Wielka fala zatopiła całe miasto, koniec – rzekł Pechowiec, wstając od ławy i podnosząc pustą butelkę. – A teraz z całym szacunkiem możecie panowie, wraz ze swoim kapitanem, cmoknąć mnie w dupę.
- O brachu, tak pogrywał ze mną nie będziesz – Schmidt poderwał się od stołu, a za nim Gerd i Niels.
Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Jonasz z rozmachem walnął pustą butelką w głowę marynarza, który siedział plecami do niego, aż nieszczęśnik osunął się nieprzytomny na ławę. Jego kompani skoczyli jak oparzeni, ktoś chwycił za kufel, inny za nóż i w ciągu kilku sekund w "Szkwale" rozpętało się istne piekło.
Tego wieczora młody Niels stracił pierwsze zęby, a Schmidtowi po raz kolejny złamano nos. Gdy burda się skończyła, na nogach trzymało się ledwie kilka osób, a między nimi Gerd, rozglądający się półprzytomnym wzrokiem za bajarzem. Ale Jonasza nie było w tawernie, zniknął bez śladu jak pełna rumu butelka, stojąca na jednej z ław przy wyjściu.
***
Jonasz Bauer to łgarz, gawędziarz i moczymorda, który znalazł swój suchy port w Salkalten. Lubi snuć opowieści i nie ma problemu ze znalezieniem słuchaczy, zwłaszcza iż jako zapłaty oczekuje głównie butelki rumu. Jego opowieści, choć bywają ładne, są niemal w całości wymyślone, podobnie jak historia jego życia.
Jonasz w wieku piętnastu lat zaciągnął się na kislevską pinkę "Aurora". Mimo młodego wieku pił ze starymi marynarzami jak równy z równymi – tak długo, jak długo był w stanie podnieść kubek. Po jednej z popijaw w Erengradzie, nie obudził się na czas i statek wypłynął bez niego, co - jak się potem okazało - uratowało mu to życie, gdyż "Aurora" zatonęła następnego dnia.
Jonasz wrócił do Imperium, gdzie imał się różnych zajęć na lądzie, ale za każdym razem wylatywał z hukiem z powodu pijaństwa. Wrócił więc na morze, tym razem na okręt "Koń Morski", dowodzony przez surowego kapitana Torstenena Veke.
Ponownie z powodu pijaństwa popadł w tarapaty. Po karze chłosty dał się podpuścić i przystał do buntu przeciwko Veke. Jednak niedoszli piraci zostali w porę zdemaskowani, część z nich powieszono, a siedmiu – w tym Jonasza – bez żywności i wody, zostawiono na otwartym morzu. Po czterech dniach rozbitkowie zostali szczęśliwie odnalezieni przez inny statek, na którym dowiedzieli się, iż "Koń Morski" zatonął, a oni są jedynymi ocalałymi.
Kompani Jonasza, zataili, co stało się na ich okręcie i zaciągnęli się bezkarnie na inne jednostki, ale on sam stwierdził, że dwa razy Manann go oszczędził, a na trzeci czekał nie będzie.
Osiadł w Salkalten, gdzie sam stworzył swoją legendę, powtarzaną teraz w wielu portach nad Morzem Szponów, która zawsze wzbudza zaufanie i litość słuchających.
Jonasz Bauer ma trzydzieści trzy lata, choć wygląda na dziesięć więcej. Jest szczupły, średniego wzrostu, ma długie, zniszczone, posiwiałe włosy i ciemne oczy. Jego twarz niemal zawsze pokrywa tygodniowy zarost, a jako że nie stroni od bójek, nie brakuje na niej ich licznych śladów: krzywy nos, braki w uzębieniu, blizna na łuku brwiowym. Zazwyczaj jest spokojny, ale gdy brakuje mu alkoholu, potrafi nieźle narozrabiać.
Jonasz Bauer vel Jonasz Pechowiec
Rasa: człowiek
Profesja wstępna: żeglarz
Profesja obecna: bajarz
Umiejętności: czytanie i pisanie, gadanina, kuglarstwo (gawędziarstwo), kuglarstwo (komedianctwo), mocna głowa +10, plotkowanie +10, pływanie, przekonywanie, unik, wiedza (Imperium) +10, wiedza (Jałowa Kraina) +10, wioślarstwo, wspinaczka, znajomość języka (kislevski) +20, znajomość języka (staroświatowy) +10, żeglarstwo
Zdolności: bardzo silny, bijatyka, charyzmatyczny, obieżyświat, przemawianie, szybki refleks, twardziel
Ekwipunek: ubranie (niegdyś) najlepszej jakości, kapelusz, nóż, 4 szylingi i 65 pensów
Wszystkie zmiany współczynników wynikające ze Zdolności zostały uwzględnione w statystykach.