- Nie lubimy niezapowiedzianych gości, więc może przedstawisz się i powiesz, co tu robisz? – powiedział Bruno, łapiąc nieznajomego za tył głowy.
- Gileri, syn ambasadora Bretonii, ścigali mnie jacyś uzbrojeni ludzie, musiałem uciekać dachami i nagle ten się załamał – szybko i na jednym wydechu odparł gość.
- Czyli musiał coś przeskrobać – dało się słyszeć szept Otta, jednej z Ryb.
- Może weźmiemy za niego okup? – dodał po chwili Tenebrias, druga z Ryb.
- Udam, że tego nie słyszałem – z uśmiechem odparł Bruno, po czym zwrócił się do Gilierego - idziemy na dół porozmawiać o szczegółach. Sebrin, zbudź swojego brata.
Herszt podniósł chłopaka na nogi i cała szajka skierowała się do schodów prowadzących na dół. Pochód zamykał Oksyn mruczący coś o spuszczaniu łomotu i przerywaniu snu.
- To za co ścigali Cię Ci groźni panowie? – spytał Bruno, sadzając młodego na krześle w głównej izbie karczmy.
- Wracałem z mieszkania Tobiasa, takiego jednego przyjaciela z uniwersytetu, i już miałem skręcić w Kupiecką, gdy usłyszałem jakieś głosy dochodzące z tej małej uliczki, która odchodzi od Rybnej, jak ona się nazywała?
- Obdarta – z głębokim westchnieniem jednocześnie odpowiedziały Ryby, które ową uliczkę znały z pewnego niefortunnego skoku.
- No właśnie. Podszedłem bliżej, coby rzucić uchem na głosy, które się tam dało słyszeć. Wychylam się, a tam znajomy mojego ojca, hrabia Leonardo, czy jak on go zwał, podaje sakiewkę jakiemuś człowiekowi, jakiś człowiek wsiada na wóz, gdy nagle zauważa mnie i…
Łup, łup, łup! Odezwała się kołatka od drzwi "La Traviatty". Szybkie spojrzenia po sobie i każdy już wiedział, co ma robić. Ryby przyczaiły się w cieniu szynku, ukrywając za kontuarem gościa, Sebrin, wsuwając ręce w rękawy, stanął w kącie izby, a Oksyn dla dobrego wrażenia poszedł za Brunem w stronę drzwi. Łup, łup, łup, łup! Powtórzyło się pukanie.
- Estero aldente! Gracio sehriore, kto tu robi espaderon?! – krzyczał, wtrącając tileańskie wstawki Bruno, jednocześnie otwierając drzwi.
W progu stał człowiek o zaciętej minie. Jego twarz i kilku drabów za plecami wyraźnie mówiło: "Albo będziecie współpracować, albo z karczmy zostanie tylko wychodek".
- Witam. Nie ma u Was przypadkiem takiego młodego chłopaka, krótko ostrzyżony? Gileri się nazywa. – zapytał przywódca, jednocześnie próbując zobaczyć, co jest w głównej izbie. Na szczęście Oksyn miał szerokie bary.
- Undo eliare! Dramatis personae! U mnie nihil Gileri być! Karczma kaput na noc! – głośno wykrzykując, zaprzeczył Bruno i już chciał zamknąć drzwi, gdy jeden z drabów wsunął w szparę miecz.
- Może jednak się rozejrzę. – bardziej stwierdził, niż zapytał ten na przedzie – tutaj ma pan pozwolenie straży miejskiej. Owy człowiek włamał się dzisiejszej nocy do magazynu hrabiego Leonardo.
- O mama mia! Złodziei tym bardziej u mnie nihili! Ale jak meusieur musi, to adree…- Bruno zaczął otwierać drzwi. W tym samym momencie Ryby z gościem wymknęli się na zaplecze.
Psy gończe weszły, oglądnęły główną izbę, przeszły się po piętrze i parterze, po czym stwierdziły, że nic tu po nich i wyszli biorąc na drogę antałek piwa, jako zapłatę "za stracony czas".
- A niech ich Sigmar usmaży – zaklął Bruno – gdzie Ryby i nasza "zguba"?
- Dali znak, że idą do teatru, do Micha – odpowiedział Sebrin.
- Dobrze, w takim razie w drogę. Coś mi się wydaje, że ten cały Gileri widział odrobinę za dużo.
***
Do teatru nie było daleko. Ot, przejść dwie ulice, następnie przez bramę Kuglarzy i szyld teatru "Rapsodia" ukazywał się na końcu ulicy. Następnie wejść na zaplecze, zastukać w umówiony sposób, a drzwi do Micha, najlepszego fałszerza w całym Altdorfie, stawały otworem.
- No to teraz możemy już porozmawiać na spokojnie. Co zobaczyłeś na tym wozie? – z lekką niecierpliwością spytał Otto.
- Trupy. Masa ciał ludzi obwieszonych biżuterią. Wszyscy jakby z jakiegoś balu. Ktoś z tyłu nakrył wóz płachtą, Leonardo tak po prostu wziął tę sakiewkę, na wóz wsiadł jeden z ludzi hrabiego i już chciał wjechać przez tylna bramę, gdy ktoś mnie zobaczył. Rozległ się krzyk: "Szpieg, łapać zdrajcę". W tym momencie zacząłem uciekać. Chwilę kluczyłem znanymi sobie uliczkami, ale miałem wrażenie, jakby ścigający otaczali mnie z wszystkich stron. Pomyślałem, że jak ucieknę po dachach do domu, to mnie nie zobaczą. Wszedłem na najbliższy budynek i skakałem z dachu na dach. W którymś momencie przeskoczyłem na dach waszej karczmy. Dalszą część już znacie.
- Czy to nie przypadkiem ten sam hrabia, który jakiś czas temu wykupił tą rezydencję obok cesarskiego pałacu, a którego okradziono jeszcze tego samego tygodnia? – bardziej stwierdził, niż zapytał Otto.
Kiwnięcie głowy Gileriego potwierdziło przypuszczenie.
- To może sprawdźmy, co szanowny pan hrabia kombinuje ze zwłokami i czy przypadkiem nie chciałby się pozbyć kilku sztuk tej biżuterii – zaproponował Bruno.
- Po za tym, jeśli ten Leonardo knuje coś związanego z zakazanymi sztukami, zawsze można donieść komu trzeba i zgarnąć odpowiednią nagrodę, dla porządnych obywateli – dodał Sebrin.
- Panowie, pamiętacie jeszcze jak się wchodziło do tego pałacu? – zapytał Bruno
- No baaaa – zawadiacki uśmiech, poszerzył się na twarzach Ryb.
***
- No dalej, Bruno, jeszcze trochę – szepnął Tenebrias, nie wychylając się za bardzo z mroku okna.
- Za stary jestem na takie akrobacje – sapnął Bruno, po czym jednym zdecydowanym ruchem ręki podciągnął się po raz ostatni na linie i wlazł przez okno.
Byli tu już kiedyś. Jakiś rok temu albo i więcej. Wtedy przyszli po pewną szkatułę. Zleceniodawca surowo zakazał otwierania skrzynki, a swoje słowa ponaglił kilkoma setkami Błysków. Swoją drogą, szkatułki też długo nie szukano. Generalnie, to była dziwna robota.
- Drugi pokój na prawo to sypialnia. Dalej są schody. Idziemy na dół – szeptał Tenebrias.
Tenebrias na przedzie, nieodłączny brat Otto za plecami, po przeciwnej ścianie Bruno i Oksyn pilnujący tyłów. Sebrin i Gileri zostali na dole przy wozie, "tak na wszelki wypadek". Szajka zeszła na dół, dalej skierowała swe kroki w stronę wyjścia na dziedziniec, a stamtąd w stronę wozowni pałacu. Już z drugiego krańca dziedzińca dało się zauważyć ludzi szybko przenoszących ciała do piwnicy. Gdy ostatnie ciało zniknęło w środku, a tragarze odjechali wozem, szajka przekradła się najpierw do powozowni, następnie do piwnicy. Pochodnie upiornie rozświetlały kręte schody w dół. Ryby w pierwszej chwili się zatrzymały, na nich Bruno i gdyby nie Oksyn, który nie zauważył sygnału stop, staliby tak dalej. A tak, po lekkim popchnięciu gladiatora, wszyscy ruszyli dalej na dół.
Wpierw lekko pchnęli drzwi, następnie pewni, że w pomieszczeniu nikogo nie ma, weszli powoli do środka. Od razu dało się zauważyć ułożone wkoło ciała. Jednak nie były to ciała ubrane jak na bal. To były trupy biedaków, świeżo wykopane z grobów, co potwierdzały nie tylko łachmany, ale i potworny smród. I na dodatek, każdy z tych trupów miał na sobie jakieś tanie imitacje świecidełek. Nagle wszyscy zaczęli kojarzyć fakty. Niestety było już za późno.
- Chciwość i złodziejstwo nie popłaca – głos Leonarda dobiegł od strony schodów – szkoda, że niektórzy tak wolno się tego uczą – najpierw w drzwiach pokazali się ochroniarze, a za nimi Leonardo. – Ciężko było was wytropić, ale na szczęście w końcu nadeszła okazja by odpłacić się za tamtą szkatułkę. Czy zdajecie sobie chociaż sprawę, jak cenny skarb zawierała? Czy kiedykolwiek pomyśleliście, że okradając kogoś możecie zabrać mu coś cenniejszego niż złoto czy inne przyziemne sprawy?
Szajka Bruna spojrzała po sobie, następnie po trupach dookoła i ochroniarzach, których przybywało za plecami hrabiego.
- Dość gadania. Wy i tak niczego się nie nauczycie.
Leonardo wykonał jakiś gest, wypowiedział słowa w tajemnym języku, po których przeszły ciarki po plecach i chwilę później trupy zaczęły wstawać. Pogardliwy śmiech był ostatnim ludzkim odgłosem, jaki słyszeli po zamknięciu jedynych drzwi wyjściowych przez ochroniarzy hrabiego.